News: Łukasz Turzyniecki: Wracam do legijnej rodziny

Łukasz Turzyniecki: Wracam do legijnej rodziny

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

17.07.2017 21:16

(akt. 02.12.2018 12:20)

- Powiem szczerze, że nie wyobrażam sobie, że nie awansujemy. Jeśli nawet Legia grała młodzieżowcami, to cel i tak był znany: awans i zwycięstwa. Teraz? Tym bardziej. Musimy dać radę - mówi w rozmowie z Legia.Net Łukasz Turzyniecki, który wrócił do rezerw Legii po dwóch sezonach gry w Wiśle Puławy. Kto odegrał kluczową rolę w transferze? Co odróżnia mistrzów Polski od innych klubów i dlaczego Legia jest jak rodzina? Zapraszamy do lektury.

Początkowo twoje nazwisko nie pojawiało się w kontekście transferu do rezerw Legii. Cała sprawa okazała się dynamiczna… 

 

- Faktycznie, szybko poszło. Temat pojawił się w trakcie moich testów w pierwszoligowej Pogoni Siedlce. Dostałem wtedy telefon od Radosława Kucharskiego. Mieliśmy porozmawiać o przyszłości. Z perspektywy czasu spędzonego przy Łazienkowskiej, nie wyobrażałem sobie, by po prostu powiedzieć „nie”. Od początku zyskałem przekonanie, że to może być dobry ruch. Spotkaliśmy się, podyskutowaliśmy, a moje nastawienie w kontekście transferu do rezerw jeszcze bardziej się polepszyło. Miałem również okazję porozmawiać z trenerem Jackiem Magierą. To dodatkowo mnie nakręciło. Mam z nim bardzo dobry kontakt i wszystko spinało mi się w logiczną całość. 

 

Przedyskutowałem to z rodziną i bliskimi, którzy też bardzo wsparli mnie w kontekście dołączenia do rezerw Legii. Jestem im za to bardzo wdzięczny. A na stołecznym klubie jeszcze nigdy się nie zawidodłem i to też był argument. Nie miałem prawa przypuszczać, że coś może nie wypalić. Całość mi się podobała i uznałem, że powrót do stolicy będzie dobrym ruchem. 

 

Ktoś mógłby pomyśleć, że brakuje ambicji, skoro gość testuje się w pierwszoligowej Pogoni oraz ma propozycję z Górnika Łęczna, a jednak idzie do rezerw Legii na czwartym poziomie rozgrywkowym. 

 

- Czy to jest wygodna opcja? Nie wiem. Granie w trzeciej lidze w Legii, nie jest tym samym, co gra na tym poziomie w innym klubie. Trenerzy Dębek, Grudziński, Marzec czy Saganowski mają wielkie wymagania odnośnie postawy zawodników na zajęciach. Trzeba od siebie dawać wszystko. Szkoleniowcy są też ambitnymi ludźmi, którzy również chcą się rozwijać. Musimy poważnie podchodzić do tego, co dzieje się w klubach. 

 

W Wiśle Puławy grałem w pierwszej i drugiej lidze, przebywałem też na testach w ekstraklasowej Koronie. Jestem w stanie stwierdzić, jak piłka nożna wygląda na różnych poziomach rozgrywkowych. Jestem też przekonany, że po roku gry w rezerwach, będę lepszym piłkarzem niż obecnie. 

 

Można to rozumieć jako to, że chcesz się odbudować w Legii. 

 

- Poprzedni sezon nie był dla mnie udany. Potoczyło się to tak, jak się potoczyło. Zagrałem jedynie siedem spotkań na zapleczu Ekstraklasy. Wydaje mi się, że dla mnie najważniejsza jest obecnie regularna gra. W najbliższym sezonie mogę się odbudować, a w dodatku pomóc Legii w osiągnięciu celów. To rozsądny krok, na którym wszyscy zyskają. 

 

Ile dały ci dwa sezony w Wiśle Puławy? 

 

- Pierwszy sezon był dla mnie bardzo dobry. Zagrałem praktycznie we wszystkich meczach i miałem najwięcej rozegranych minut w całej drużynie. Pojawiły się zapytania z pierwszej ligi i Ekstraklasy, ale najrozsądniejszym wyborem było dla mnie pozostanie w Puławach. Wierzyłem, że do wszystkiego można dojść krok po kroku. W pierwszej lidze, sprawy nie potoczyły się dla mnie dobrze. 

 

Po odejściu z Legii, młody zawodnik zderza się z innym światem? 

 

- Różnica jest ogromna i nie ma co tego ukrywać. W Puławach, jak na polskie warunki, było w porządku. Kwestie finansowe były regulowane na czas i nie było na co narzekać. Kiedy jednak chce się coś porównywać nawet z rezerwami Legii… Profesjonalizm, jakość treningów - to wszystko jest inne. Przy Łazienkowskiej pracuje się znacznie ciężej. Chcę harować na zajęciach i świadomość, że w stolicy będzie to możliwe, pomogła w podjęciu decyzji o powrocie. 

 

Na początku poprzedniego sezonu, grałeś w Wiśle Puławy, dostałeś czerwoną kartkę i zniknąłeś. 

 

- Dostałem czerwoną kartkę i historia się skończyła. Dokładnie tak samo wyglądało to z mojej perspektywy. Tydzień przed inauguracją sezonu z Rakowem Częstochowa, doznałem kontuzji. Ominąłem pierwsze cztery kolejki, a potem wróciłem do składu. Grałem regularnie, aż dostałem czerwoną kartkę w konfrontacji ze Zniczem. Przestałem dostawać szanse. 30 minut z Górnikiem przy stanie 0:3 nie liczę. 

 

Trener tłumaczył, dlaczego tak jest? 

 

- Na początku słyszałem: - dobrze, odbuduj się spokojnie po kontuzji. Potem zostałem odstawiony na boczny tor i wrzucony do szafy, z której nikt mnie nie wypuścił. Myślę, że zasługiwałem przynajmniej na szansę. 

 

Dla ciebie to nowa sytuacja, bo wcześniej rzadko siadałeś na ławce. 

 

- Wiele się nauczyłem w poprzednim sezonie. Przede wszystkim, cierpliwości. Wiem, że to co robię teraz, niekoniecznie przyniesie efekty od razu. Może to jednak zaprocentować po jakimś czasie. Po pierwszej rundzie na zapleczu Ekstraklasy, przyjechałem do Warszawy potrenować w Enel-Sporcie. W przerwie zimowej chodziłem również na boks, który trenowałem w Legia Fight Club pod okiem Pawła Rumińskiego. Grudzień i okres przygotowawczy był dobrze przepracowany, a szansy wiosną i tak nie dostałem. 

 

Zmieniając na moment temat, Hildeberto mówił, że boks może być świetnym uzupełnieniem treningu piłkarskiego. Również tak uważasz? 

 

- Chodziłem na zajęcia bokserskie dwa razy w tygodniu przez miesiąc. Wtorki i czwartki - boks, a poniedziałki, środy i piątki zajęcia w Enel-Sporcie po cztery godziny. Boks to super sprawa. Można zobaczyć coś nowego, poprawić koordynację, ale też dostać w pysk. A to uczy odwagi. Jest cios, ale poboli i ma się świadomość, że nic strasznego się nie dzieje. Na boisku bójek nie będzie, ale serducha z mojej strony nie zabraknie. 

 

Serducha nigdy nie brakowało. 

 

- Cieszę się, że tak mnie pamiętasz. Mam nadzieję, że jeśli dwa-trzy lata temu czegoś brakowało pod względem piłkarskim, to teraz będzie tylko lepiej. 

 

Można wskazać konkretną kwestię boiskową, w której poczyniłeś największy postęp? 

 

- Wydaje mi się, że mogę wskazać na szerokorozumianą świadomość. Pracowałem regularnie nad przygotowaniem motorycznym i wyniki testów wskazują, że nadal jest pod tym aspektem dobrze. O kwestie techniczno-taktyczne w ogóle się nie martwię. Postęp był, a z takimi szkoleniowcami jak Magiera, Dębek i Saganowski będzie tylko lepiej. 

 

Oglądając pierwszy trening rezerw przed startem sezonu, można było mieć wrażenie, że panuje atmosfera oczekiwania na coś miłego. Miałeś podobne skojarzenie?

 

- Tak do tego podchodzę. Sam jestem bardzo szczęśliwy. Ktoś patrzący z boku, mógłby stwierdzić, że wygaduję jakieś głupoty. Satysfakcjonuje mnie jednak to, jak się potoczyły sprawy. Przez dwa lata, kiedy nie było mnie w Legii, utrzymywałem kontakt m.in. z trenerem Magierą, ale też z innymi ludźmi. Nie byłem w klubie na co dzień, ale żyłem tym, co działo się przy Łazienkowskiej. Wracam do rodziny. 

 

Ale rodzina mocno się zmieniła. 

 

- Z „rodziną”, z którą grałem w Legii, utrzymuję kontakt. Teraz zespół się zmienił, ale nadal niektórych znam: Eryk Więdłocha wchodził do drugiej drużyny, a Aleksander Waniek stawiał wtedy pierwsze kroki. Podobnie było z młodym „Żyrką”. Sztab w dużej części został, pani Iwonka z pralni też jest. Znam tu wiele ludzi i czuję się potrzebny przy Łazienkowskiej. Dostałem fajny bodziec, widziałem, że ktoś mnie tu chce. W szatni tworzy nam się dobra atmosfera. Jest kilku doświadczonych chłopaków z pierwszej ligi. Są też tacy, którzy chcą udowodnić pewne kwestie. 

 

Nie boisz się, że budowanie tej drużyny będzie długo trwało? Cele są ambitne, ale składanie klocków może chwilę potrwać. 

 

- Nie będzie to łatwe, ale można tego dokonać. Rozmawiałem z nowymi chłopakami i każdy jest świetnie nastawiony. Drużyna chłonie atmosferę i każdy chce zrobić wiele, by zespół jak najlepiej funkcjonował. Starsi byli już w kilku szatniach i sporo wiedzą. Wydaję mi się, że jest tu grupa, która zdaje sobie sprawę z tego, po co przyszła do klubu. Wielu chciałoby być na ich miejscu. Każdy obecną sytuację odbiera, jako wielką szansę.

 

Ty, Tomasz Wełnicki, Tsubasa Nishi, Mateusz Majewski i Fabian Piasecki przychodzicie z klubów, które były chlubą miast. Legia II nie ma domu. Gracie w Ząbkach, gdzie próżno liczyć na tłumy kibiców. Mecze ogląda przeciętnie 50-100 osób. 

 

- Miałem okazję zagrać np. na stadionie Górnika Zabrze i świetnie gra się przy wielkiej publice. Wydaje mi się jednak, że brak kibiców nie będzie dla nas problemem. Taka specyfika. Zawodnicy czują jednak taką atmosferę i otoczkę, że może to rekompensować takie niedogodności, jak puste trybuny. Nowi gracze starają się poznać wszystko i chłonąć całą sytuację. Widać, że wysyłają pozytywne sygnały i są zaskoczeni profesjonalizmem. Chłopaki to wszystko docenią i odpłacą się dobrą grą. 

 

Miło wraca się do Warszawy? 

 

- To dla mnie świetna sprawa. Dobrze się tutaj odnajduję i lubię żyć w stolicy. Zżyłem się z miastem i klubem i widzę same plusy. Cieszę się, że tu jestem i mogę tylko dziękować bliskim, że wspierali mnie w ponownym dotarciu do tego miejsca.


Jesteś w stanie powiedzieć: - Tak, awansujemy do drugiej ligi?


- Jest wcześnie, sezon się nawet nie zaczął i składanie takich deklaracji mija się z celem. Klub jednak po to inwestuje w drużynę, by odnieść sukces. Powiem szczerze, że nie wyobrażam sobie, że nie awansujemy. Jeśli nawet Legia grała młodzieżowcami, to cel i tak był znany: awans i zwycięstwa. Teraz? Tym bardziej. Musimy dać radę. 

 

Polecamy

Komentarze (5)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.