News: Ludzie Legii - Adam Mieszkowski

Ludzie Legii - Adam Mieszkowski

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

01.12.2016 13:00

(akt. 07.12.2018 11:28)

Co jakiś czas postaramy się przedstawić Wam jednego z pracowników Legii, ludzi oddanych naszemu klubowi, ale nie będących w świetle reflektorów. Na początek człowiek instytucja - tłumacz, ale nie tylko czyli Adam Mieszkowski.

Jak znalazłeś się w Legii i kiedy?


- Do Legii trafiłem pięć lat temu. Rok wcześniej urodził mi się syn, zajmowałem się nim i miałem sporo wolnego czasu. Któregoś dnia przeczytałem na oficjalnej stronie klubu, że poszukiwani są wolontariusze do pomocy przy Łazienkowskiej. Pomyślałem sobie, że znając kilka języków obcych, mogę się do czegoś przydać. Wysłałem swoje CV i szybko do mnie zadzwoniono, że bardzo chętnie klub rozpocznie ze mną współpracę. Mogłem wybrać sobie dział w jakim chciałbym pomagać. Biuro prasowe wydało mi się interesującym miejscem. Trafiłem pod skrzydła naszego byłego rzecznika prasowego Michała Kocięby, który obdarzył mnie dużym zaufaniem. Pomagałem przy kilku meczach ligowych, służyłem pomocą dziennikarzom. W takiej formie byłem przy Łazienkowskiej niecały rok. Potem spotkałem się z Dominikiem Ebebenge, który opowiedział mi o projekcie związanym z Fluminense i spytał, czy chciałbym w nim uczestniczyć. Miałem przez miesiąc po przyjeździe takiego piłkarza, opiekować się nim, pokazać miasto. Potem okazało się, że tej pracy jest dużo więcej – załatwienie mieszkania, kwestie socjalne, życiowe. Graczy przybywało, pracy było coraz więcej. W pewnym momencie wsiąkłem w życie Legii. Dzięki znajomości kilku języków mogłem współpracować z kolejnymi trenerami, a ukoronowaniem tej przygody była praca ze Stanisławem Czerczesowem. To wszystko potoczyło się bardzo szybko, w trzy lata z wolontariusza stałem się członkiem sztabu szkoleniowego. Mój przykład pokazuje, że warto próbować. Dlatego zachęcam młodych i zdolnych ludzi, mających sympatię do piłki i Legii, by próbować swoich sił przy Łazienkowskiej.


To ciekawa historia, bo w swoim wieku zdecydowałeś się na wolontariat, na który młodzi ludzie często grymaszą i kręcą nosem. A twój przypadek pokazuje, że cierpliwość się opłaca.


- Byłem w komfortowej sytuacji, byłem stabilny finansowo. Nie robiłem tego dla pieniędzy, miałem inne źródła dochodu. Miałem doświadczenia z wolontariatem pracując przy organizacji Euro 2012 – pomagałem przy akredytacjach. Później w 2014 roku w ten sposób byłem na igrzyskach olimpijskich w Soczi. Generalnie po powrocie do Polski, wcześniej dość długo byłem poza granicami naszego kraju, pracowałem jako tłumacz przy wielu imprezach sportowych. Nie ma wielu ludzi ze znajomością języka portugalskiego, więc miałem okazję pomagać kolarzom, zapaśnikom, koszykarzom czy piłkarzom pierwszej reprezentacji Portugalii. Były też długie i skomplikowane tłumaczenia polityczne. Przyjście do Legii było dla mnie płynne. A to, że bez znajomości czy układów mi się udało, pokazuje że warto próbować swych sił, mając odpowiednie umiejętności czy kwalifikacje.


Jakaś fajna historia z Soczi?


- Pierwszy raz jechałem samochodem, całkowicie oklejonym czarną taśmą, nic nie było widać. W okolicach, w ośrodku stworzonym specjalnie dla prezydenta, przebywał Władimir Putin i takie były względy bezpieczeństwa. Nie można było nawet okna otworzyć, bo kilka kilometrów dalej przebywał przywódca kraju.



To ile znasz tych języków? Patrząc na to z jakimi szkoleniowcami się dogadywałeś, można odnieść wrażenie, że wszystkie.


- Wszystkie nie, ale język piłkarski jest specyficzny i jest łatwiej. Nomenklatura jest bardzo podobna. Uczyłem się angielskiego, rosyjskiego, ukraińskiego, portugalskiego, hiszpańskiego, francuskiego i niemieckiego. U prywatnych nauczycieli pobierałem nauki z francuskiego i niemieckiego. Moja mama jest wykładowcą języków angielskiego i niemieckiego, miałem więc łatwiej, mogłem się osłuchiwać. Przy reszcie byłem samoukiem – jak mieszkałem w Brazylii, chodziłem tam do szkoły, to siłą rzeczy musiałem nauczyć się portugalskiego. Kiedyś pojechałem na Ukrainę, spodobało mi się bardzo i postanowiłem nauczyć się języka w którym tam mówią. Potem byłem w Uzbekistanie, nauczyłem się rosyjskiego.


Wspomniałeś o pomocy piłkarzom. Na czym polega ta pomoc? To przecież nie tylko tłumaczenie tego co trener chce przekazać.


- Oficjalnie z angielskiego jestem oficerem łącznikowym między zarządem a pierwszą drużyną (śmiech). Kiedy piłkarz przechodzi do Legii, muszę się zająć niemal wszystkim co potrzebne mu do życia – muszę znaleźć mieszkanie, które będzie odpowiadało piłkarzowi, wynegocjować cenę, zadbać czasem o odpowiednie wyposażenie w mieszkaniu, potem zrobić tłumaczenie umowy, którą zawodnik ma podpisać. Teraz jest łatwiej, bo mam ludzi, którzy mi pomagają. Początkowo musiałem wszystko robić sam. Co jeszcze? Drobiazgi – załatwienie polskiego prawa jazdy, tłumaczenie dokumentów z urzędu, założenie konta w banku czy nawet zakupy. Generalnie piłkarza trzeba urządzić i sprawić, by czuł się jak u siebie, jak w domu. Jak Dossie Juniorowi urodziło się dziecko, to trzeba je było zarejestrować, jak jest kilka dni wolnego, to ogarnia się bilety lotnicze, jak komuś zatka się zlew, to też należy do naszych obowiązków, aby się tym zająć. Na szczęście mamy złotą rączkę od takich spraw i ogarnia to od ręki. Jest niewielki, ale bardzo pomocny zespół ludzi od takich spraw, działamy wspólnie.


Najdziwniejsza prośba o pomoc?


- Jeden z piłkarzy pokłócił się z żoną i trzeba mu było szybko hotel załatwić, aby miał gdzie spać. Ogólnie tych rzeczy jest dużo – od poważnych, do bardzo przyziemnych. Nie ma dnia, aby coś się nie wydarzyło. Dlatego trudno sobie cokolwiek zaplanować, ciągle jest coś niespodziewanego, czym trzeba się zająć od razu.



Pracę z piłkarzami zaczynałeś od momentu, gdy przyszło trzech Brazylijczyków – Peu, Rafael i Alan.


- Jak zaczynałem ten rozdział, to tylko Rafael już był, ja oficjalnie witałem Peu i Alana. Potem byli Portugalczycy – mój przyjaciel Orlando Sa, Dossa Junior i Helio Pinto.


I z kim miałeś najwięcej roboty i dlaczego z Orlando?


- (śmiech). Sam sobie odpowiedziałeś na pytanie. Tak, to był jakby osobny rozdział w tej pracy, bardzo barwna postać, ale proszę nie proś mnie o podawanie szczegółów. Zresztą, ty i tak wiele z nich znasz.


Potem był Guilherme, jest już u nas trzy lata. Można powiedzieć, że jest dla ciebie jak członek rodziny?


- Tak, z całą pewnością. Gui to przyjaciel, rodzina, uroczy człowiek. Fantastyczna osoba do współpracy, nigdy nie strzela focha, nie obraża się, jest zawsze uśmiechnięty. Współpraca z kimś takim jest czystą przyjemnością, podobnie jak tłumaczenie jego wywiadów. Bardzo rozgarnięty młody człowiek, ciekawa osobowość.



Za trenera Stanisława Czerczesowa niespodziewanie stałeś się członkiem sztabu szkoleniowego, wszedłeś do szatni. Jak wrażenia?


- Samo wejście do szatni nie było dla mnie rzeczą nową, w szatni bywałem już wcześniej, znałem jej specyfikę. Różnica była taka, że przy Czerczesowie musiałem być w tej szatni, był to mój obowiązek. Rano śniadanie, potem odprawa, trening, spotkania indywidualne z piłkarzami – tam musiałem być. W tym okresie od Rosjanina nauczyłem się też piłki, ponieważ trener uczył mnie spojrzenia na futbol innego niż kibicowskie. Uczestniczyłem w odprawach, w analizie przeciwnika i potem z innej perspektywy patrzysz na spotkanie, przez pryzmat realizacji tego, co było założone przed spotkaniem. Poza tym Czerzczesow lubi słuchać innych i rozmawiać. Gdy siedziałem na trybunach, potem pytał mnie jak to wyglądało z góry. Mimo, że nie jestem ekpertem, on mnie słuchał i mówił czy podziela moje zdanie. Media być może wykreowały go jako człowieka niedostępnego, rządzącego twardą ręką, ale to bardzo inteligentny facet z dużym poczuciem humoru. Mało kto wie, że z wykształcenia jest ekonomistą, ma skończone trzy fakultety. Ciężką pracą i wieloma wyrzeczeniami doszedł do miejsca, w którym jest dziś. A jest człowiekiem rozpoznawalnym w całym piłkarskim świecie.


Bierzesz często udział w rozmowach transferowych. Mógłbyś zdradzić, czy to są zwykle formalności czy też dzieje się wiele nieprzewidzianych rzeczy?


- Uczestniczę w tych rozmowach ze względów językowych. Formalnością były rozmowy z Czerczesowem. W zasadzie na pierwszym spotkaniu zorganizowanym przez prezesa Bogusława Leśnodorskiego wszystko było już ustalone. Trwało to może godzinę. To, że facet zechciał z nami pracować uważałem, za dar niebios. Kusiły go za dużo większe pieniądze inne kluby, ale przyjechał i powiedział, że skoro dał słowo, nie mógł nie przylecieć do Warszawy. Ogólnie te rozmowy transferowe nie są łatwe, jest mnóstwo agentów piłkarskich, każdy chce jak nawięcej zarobić. Ale naprawdę patrząc na możliwości finansowe, nasz dział skautingu wykonuje nieprawdopodobną pracę. Obserwowanych jest setki zawodników, baza graczy jest olbrzymia. Piłkarz przed przyjściem jest wnikliwie analizowany. Nic się nie bierze z przypadku. Nikolić, Duda, Prijović, Kulenović, Majecki, Odjidja czy Guilherme to gracze, którzy stanowią lub będą stanowić o sile Legii. Nas nie stać na transfery z najwyższej półki. Dlatego, za wykonaną pracę należy się duży szacunek.


Bierzesz udział w innym ciekawym projekcie – szkółki Legii poza granicami kraju. Mógłbyś coś powiedzieć na ten temat?


- Kiedy z Legii odszedł Stanisław Czerczesow zdałem sobie sprawę, jak potwornie byłem zapracowany. Byłem zajęty od rana do wieczora, rozmawialiśmy często do późnych godzin nocnych. Nie było czasu na życie prywatne, praktycznie na nic. Można powiedzieć, że przez rok byłem  praktycznie wyłączony z życia poza legijnego. Byliśmy miesiąc na zgrupowaniu na Malcie i potem, gdy ludzie pytali mnie, jak mi się podobała wyspa, odpowiadałem, że nie wiem, bo Maltę widziałem z lotu ptaka i z okna pokoju hotelowego. Kiedy Trener Czerczesow odszedł z Legii, pojawiły się kolejne pomysły na moją osobę w klubie, ale nie chcę zdradzać szczegółów projektu przed jego wystartowaniem. Teraz jestem pochłonięty współpracą z pierwszą drużyną i zespołem juniorskim. Jeżdżę z zespołem CLJ na mecze UEFA Youth League. Jest tam kapitalny sztab szkoleniowy, poznałem młodych piłkarzy, którzy tworzą zgraną i fajną ekipę. To bardzo ambitni młodzi ludzie, o czym najlepiej świadczy atmosfera i płacz po meczu z Realem w Madrycie przegranym 2:3. Byli blisko punktu, ale nie udało się.


Jeździłeś z drużyną już wcześniej na mecze w Lidze Europy Czy Liga Mistrzów to większe przeżycie i przedsięwzięcie?


- Zdecydowanie, nie ma nawet porównania. Sama otoczka to inna bajka. Są inne wymagania, inne obostrzenia. Nie chciałbym obrazić Ligi Europy, mówiąc, że Liga Mistrzów to poważniejsze przedsięwzięcia, ale świadczą o tym choćby nazwy klubów.



To też większa przygoda i przeżycia?


- Zdecydowanie. Odwiedzić stadion Realu Madryt i jego bazę treningową, a wiele klubów z którymi mielismy okazję już rywalizować, to jednak dwie inne rzeczywistości.


Madryt to było w jakimś sensie spełnienie marzeń dla ciebie? Jesteś prywatnie kibicem Legii i Realu właśnie.


- Jestem kibicem Realu, byłem już wcześniej w Madrycie. Ale nigdy nie miałem okazji być na Santiago Bernabeu. Zarówno stadion, jak i baza treningowa robią niesamowite wrażenie. Baza to takie małe miasteczko, kilkanaście boisk, w tym siedem naturalnych. Dwa stadiony na terenie, stadiony które z powodzeniem w naszej lidze mogłyby w Polsce funkcjonować nawet w Ekstraklasie. Spodobała mi się architektura ośrodka, która ma oddziaływać na psychikę piłkarzy. Budynek główny to taki mały labirynt z różnymi zakamarkami. Cały czas idzie się w górę. Na samym końcu, na samym szczycie, jest strefa pierwszego zespołu, niedostępna dla innych drużyn. By tam się dostać, trzeba przejść przez te wszystkie wspomniane zakamarki, wszystkie szczeble akademii i zwieńczeniem tego marszu jest strefa pierwszej drużyny. Fajnie pomyślane, działa na psychikę graczy.. Czerczesow zawsze powtarzał, że najważniejszy mięsień u piłkarze jest w głowie. I coś w tym jest. Dlatego też uważam, że kapitalnym doświadczeniem dla naszych młodych graczy jest UEFA Youth League. Przebywają w fajnych hotelach, mogą obcować z pierwszym zespołem, grają na pięknych stadionach. To bardziej zmotywuje do pracy niż cokolwiek innego.


Jakie było twoje najfajniejsze przeżycie z Legią przez okres pięciu lat?


- Mistrzostwo Polski i Puchar Polski czyli finał z Lechem na Stadionie Narodowym. Dekoracja, obecność prezydenta naszego kraju Andrzeja Dudy – duży zaszczyt. Świętowaliśmy te sukcesy z drużyną, ale także w gronie sztabu. Plus te wyjazdy na Ligę Europy i Ligę Mistrzów. Świetnie wspominam Kazachstan, gdzie zobaczyłem Astanę. Nie spodziewałem się takiego rozmachu i budownictwa, wszystko stworzone ze szkła i betonu. Bardzo fajnie było też w Lizbonie.


Jak już wspomniałeś, na Legii spędzasz w ostatnich latach większość życia. Godzisz to z życiem rodzinnym?


- Mój syn Adam ma w tej chwili 6,5 roku. Jest od małego przyzwyczajany do Legii, lubi klub, zna piłkarzy. Jego iIdolami są Guilherme i Nikolić. Cieszy się, gdy mogę go zabrać na trening czy ze sobą na Legię. Był w legijnych przedszkolach, teraz dostał się do szkółki i trenuje dwa razy w tygodniu. Czas znajduję. Gdy nie dzieje się nic wyjątkowego, to mam więcej czasu dla syna i jemu staram się go poświęcać. Kiedy pracowałem w sztabie trenera Czerczesowa, było go dużo mniej, wtedy syn widział mnie nawet raz na dwa tygodnie.


Legia to dla ciebie praca i przygoda życia?


- Tak, zdecydowanie tak. Praca, przyjemność i przygoda życia razem wzięte. Cudowne połączenie tego, że mogę robić to co lubię i jednocześnie czuję się potrzebny i pożyteczny. Osoby z otoczenia dają mi do zrozumienia, że cenią moją pracę, a to jest szalenie istotne. 

Polecamy

Komentarze (9)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.